Warto zobaczyć nową farsę w Teatrze Rampa w Warszawie, bo to przykład przedstawienia odstresowującego, na wysokim poziomie scenicznej sztuki. Miłość jako jednostka chorobowa to komedia doskonale napisana specjalnie dla Rampy przez młodą, błyskotliwą autorkę Dorotę Wójtowicz. Lekki, groteskowo przerysowany tekst, czerpiący trochę z tradycji Beaumarchais, a trochę z commedia dell arte, został przełożony ze smakiem na współczesny język sceniczny przez Grzegorza Mrówczyńskiego.
Konwencja farsowa pozwala aktorom przebierać się i wcielać w kilka ról, więc na scenie roi się od postaci. Wśród wykonawców podziw budzi aktorstwo i zdolności adaptacyjne Andrzeja Niemirskiego, który nie tylko w sposób zabawny kreuje trzy różne postacie, ale jeszcze zdradza ogromne zdolności ruchowe czy choreograficzne. Bardzo trafnie też została dobrana do roli terapeutki Brygida Turowska. Kostiumy i pomysły scenograficzne Jerzego Rudzkiego budzą sympatię kolorystyką i kreatywnością. Stylizowana głowa kobiety w głębi sceny, to rozłożona na czynniki głowa słynnego posągu Wenus z Milo z paryskiego Luwru. Jakby tych pozytywów było mało w przedstawieniu klimat poetycki tworzą piosenki, oczywiście o miłości, nieprzypadkowo tak dobrane, aby zilustrować krótkimi przerywnikami kolejne sytuacje sceniczne. Wśród nich kilka bardzo udanych, które na trwałe zapisały się w naszej kulturze, jak m.in. Dmuchawce, latawce, wiatr z repertuaru Budki Suflera, jak SOS, na pomoc ginącej miłości z repertuaru Kabaretu Starszych Panów, gdzie była przebojem Kaliny Jędrusik, jak Gdzie ci mężczyźni z repertuaru Danuty Rinn czy Wyszłam za mąż, zaraz wracam, którą z powodzeniem śpiewała Ewa Bem. Piosenki te inicjują tutaj z akompaniamentem fortepianu i wykonują bez szczególnego namaszczenia, bo tylko fragmentarycznie, poszczególni bohaterowie, a w zasadzie bohaterki tej kulturalnej i w sumie bardzo miłej komedii. Trudno sobie wyobrazić lepsze przedstawienie na zimowy, pandemiczny wieczór.
Joanna Tumiłowicz, MAESTRO.net.pl