„Na wschód od Hollywood” to najnowsza premiera w Teatrze Rampa mieszczącym się na warszawskim Targówku. Sztuka z przymrużeniem oka opowiada o losach pewnego młodego aktora. Czy jego ideały spotkają odzwierciedlenie w rzeczywistości scenicznej?
Kazimierz Dejmek znany skądinąd z błyskotliwego, acz dość brutalnego porównania aktora i jego roli do pewnej części ciała i jej funkcji w organizmie, w jednym ze swoich wywiadów powiedział: „Nie znoszę tych, którzy źle próbują i grają. Szanuję i cenię profesjonalizm”. Nie sposób się z nim nie zgodzić, gdyż niewątpliwie na deskach teatrów ukazują się coraz to nowe sztuki oparte na prostym przekazie dla jeszcze prostszego widza. Zmierzch inteligencji narodowej miesza się z potrzebą rynku, a ten bywa brutalny. Sztuka zbyt często musi być kasowa, a widz coraz częściej nie lubi myśleć. Ma być lekko, łatwo i przyjemnie. Przez takie kapitalistyczne podejście obserwujemy tendencje, iż sztuka albo ma być dobra, albo ma się dobrze sprzedać. A przecież teatr robią ludzie. Wrażliwi na słowo, gest, mimikę, na literaturę i stojącą za nią opowieść. Aktorzy, osoby będące zawsze na świeczniku, a jednocześnie posiadające ogromną sensytywność w odbiorze rzeczywistości. Czy ich żywot jest tak prosty, jak mogłoby się wydawać?
W poszukiwaniu Graala
Każdego krytyka teatralnego niezwykle cieszy, gdy na deskach teatru spotka mądry przekaz. No może oprócz tych recenzentów, którzy żywią się czyjąś porażką (sic!). Jednakże predylekcja jest taka, że z błyskotliwymi sztukami jest trochę jak z banknotami pięciusetzłotowymi. Wszyscy wiedzą że są, znają kogoś, kto zna kogoś, kto miał. No ale co do zasady, realnie mało kto doświadczył. Nie mówiąc o ciągłym obcowaniu (czego wszystkim życzę). A jak ta sztuka ma posiadać jeszcze charakter komediowy, to już lepiej wysilić się na poszukiwanie Świętego Graala. W Warszawie. Nocą, zimą, z opaską na oczach. To znaczy, teoretycznie jest to możliwe, acz raczej mało prawdopodobne. I gdy taką sztukę już ktoś dostrzeże, to nieśmiało dzieli się z innymi – podobnymi sobie. I wszyscy sprawdzają, czy to możliwe. Każdy chce dotknąć i zaznać takiego repertuaru, gdzie żart będzie śmieszył, ale jednocześnie sprawi, że trzeba wytężyć trochę szare komórki. Takiego, podczas którego znajdzie się fabuła, lecz nie wszystko musi być wypowiedziane wprost, wielkimi literami. Choć z drugiej strony, przedstawienie to nie zawsze musi posiadać fabułę osadzoną w piętnastowiecznej Szwajcarii, gdzie problemy społeczne wypasu owiec na halach doprowadziły do ukształtowania się zgromadzenia ludowego. I to wszystko śpiewane po niemiecku, w strojach ludowych. Równowaga to słowo klucz. Ta wyważona sztuka, gdy już się znajdzie, to potem długo nie schodzi z afisza.
Okazuje się, że na warszawskim Targówku, pośród bloków i nieopodal nowej linii metra znalazła się sztuka, która spełnia powyższe kryteria. Komedia muzyczna autorstwa Tomasza Jachimka z mądrym przesłaniem. Trafiona w punkt. Traktująca o aktorstwie widzianym inaczej, z innej perspektywy. Z oddali od gromkich braw, oklasków i wiwatów. Portretująca palącą potrzebę artystycznej duszy, która musi się zmagać z codziennością: kredytami, chorobami, problemami, z własnym ego. A jednocześnie jest niezwykle wrażliwa i ma konieczność wyrażenia wszystkich targających nią emocji.
Aktorska historia uniwersalna
Zabawne i jednocześnie mądre teksty, równolegle piosenki z niebanalnym przesłaniem, a to wszystko okraszone ciekawym dowcipem i naprawdę ważną puentą. Widoczne jest wyborne pióro i stylistyka Tomasza Jachimka. Kto lubi ten rodzaj humoru, z pewnością powinien wybrać się na ul. Kołową. Nie będzie zawiedziony.
Historia Igora Skałeckiego w którego rolę wciela się Michał Karwowski (wymiennie z Wojciechem Stolorzem), to retrospekcja wydarzeń związanych z pierwszym angażem teatralnym. Podczas pierwszego dnia w teatrze spotyka on dyrektora (Robert Tondera), który postanawia powierzyć młodzieńcowi główną rolę w pewnym przestawieniu. Gdy absolwent szkoły teatralnej przychodzi na próbę to zastaję zupełnie inny obraz, aniżeli się spodziewał. Poznając swoich kolegów – aktorów ze zdziwieniem może on zaobserwować u nich pewne cechy dominujące ich osobowość. Znajdzie się tutaj: aktorka gwiazda (Dominika Łakomska), aktorka księgowa (Brygida Turowska), aktorka charakterystyczna (Kamila Boruta), czy aktor wyjadacz (Konrad Marszałek). Aż w końcu okaże się, że najważniejsza jest… bufetowa (Katarzyna Kozak/ Agnieszka Fajlhauer). Czy młody adept sztuki teatralnej nie zwątpi w swoje powołanie po spotkaniu tych wszystkich indywiduów? Zobaczycie w Teatrze Rampa!
Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego
Na brawa zasługuje gra wszystkich aktorów. Stworzyli oni naprawdę zjawiskową atmosferę ciekawego spektaklu. Pamiętajmy, że teatr to gra zespołowa. Niemniej i w tym wypadku znajdują się osoby, które szczególnie przyciągają uwagę.
Michał Karwowski świetnie odnalazł się we wcieleniu Igora. Pokazał całe spektrum swoich umiejętności aktorskich, od wokalnych, poprzez komediowe aż do dramatycznych. Rola młodego, zdolnego aktora, którą odegrał, może nie być wyłącznie personą z kart scenariusza. Wydaje się, że przed nim zdecydowanie świetlana przyszłość. Swoją kreacją zaś do Rampy wprowadził powiew świeżości. Wielkie brawa!
Wyróżniająco zaprezentowali się Kamila Boruta oraz Konrad Marszałek. Czysto i wyraźnie śpiewane partie wokalne, charyzmatyczna gra i pasja w oczach. Widać świadomość ciał, pewność przygotowania i dobry warsztat. Są to aktorzy kompletni, przed którymi z pewnością jeszcze niejedno wyzwanie zawodowe.
Dominika Łakomska w roli aktorki gwiazdy, czyli postaci uosabiającej wszystkie wyskoki aktorskiego ego także zasługuje na uznanie. Odgrywaną postać łatwo było przerysować. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca i nie wyszła z tego kreatura, lecz zabawna sylwetka próżności zawodowej.
Niewątpliwie wszyscy aktorzy dali z siebie co najlepsze. Pomimo że spektakl jest odgrywany w Sali kameralnej, to widz znajdzie tu i taniec, i śpiew, i niebanalną fabułę. Ta zaś dotyka wszystkich rozterek, z jakimi może się spotkać młody aktor.
O odporności słów kilka
Naukowcy dowodzą, że zdrowie i odporność człowieka zaczyna się w jelitach. Ten spektakl to oglądanie aktorskich jelit. Od środka i bez znieczulenia. To lustrowanie spraw, których nikt na co dzień nie widzi, a także dylematów, z którymi aktor spotyka się każdego dnia. Po wtóre jest to rewizja ambicji względem możliwości, ukazanie relacji sztuki do zarobków czy próba komprymowania własnego ego. Pomimo komediowego charakteru twórczość ta także uczy i niesie ze sobą pewną uniwersalną opowieść o teatralnym życiu.
Warto dodać, że w sztuce gościnnie (choć nietypowo) możemy zobaczyć znanych kabareciarzy (np. Abelarda Gizę, czy samego Tomasza Jachimka). „Na wschód od Hollywood” to przedstawienie warte obejrzenia. Co ważne, to mądra, polska komedia teatralna – to zaś może stanowić pewien ewenement. Jedyne obawy, jakie można wiązać z niniejszym tytułem to pytanie: czy wszystkich widzów tematyka ukrytego (nieoczywistego) życia aktorów będzie bawiła w takim samym stopniu jak tych, którzy chociaż trochę znają te specyficzne i hermetyczne środowisko. „Na wschód…” ma jednak wszystkie cechy, które rokują na długie nieschodzenie z afisza.
Kamil Stępniak,
Warszawska Kulturalna