W niedzielę 25 lutego zagraliśmy po raz ostatni nasz legendarny rockowy musical o Jimie Morrisonie pt. „Jeździec burzy” w reżyserii Arka Jakubika. Tytuł ten był obecny naszym repertuarze ponad 17 lat a główną rolę przez cały czas kreował Marcin Rychcik wprost… śpiewająco! Na ostatnim spektaklu fani jak zwykle nie zawiedli! Nie wypuścili artystów bez kilku bisów, a potem obdarowali ich kwiatami. Gratulacje i wspólne zdjęcia na scenie dopełniły tego wyjątkowego wieczoru. Dziękujemy wszystkim artystom za tyle lat przekazywania legendy Jima Morrisona, a jego wiernym fanom za obecność na naszych spektaklach.

Musical to już wyzwanie dla teatru samo w sobie. Rockowy musical to jeszcze większe wyzwanie sytuujące go gdzieś na pograniczu teatru i koncertu rockowego. Teatralno-muzyczna opowieść o życiu i karierze lidera The Doors przyciąga do Teatru Rampa kolejne pokolenia Widzów. To nie żart, a fakt – przychodzą na niego ojcowie z synami, zorganizowane grupy szkolne i kompletnie niezorganizowane grupki przyjaciół i znajomych skrzykujące się na wieczór. Co ciekawe, wśród publiczności są osoby z różnych krańców Polski, niektóre z nich powracają na ten spektakl kilka, a nawet… kilkanaście razy.

Kiedy w 2000 roku Arkadiusz Jakubik przygotowywał premierę musicalu opowiadał mi, że Jim Morrison jest również jego bohaterem, że jest zafascynowany jego legendą i muzyką, której siła sprawdza się również dzisiaj. Istotnie, ilu jest takich wykonawców, którzy przetrwali próbę czasu. Przecież minęło ponad 50 lat od śmierci Morrisona a na prywatkach i klubowych imprezach, ich uczestnicy bez względu na to czy mają 15 czy 40-50 lat słuchają przebojów Doorsów. To właśnie takich fanów przyciąga rockowo-teatralna opowieść pt. „Jeździec burzy”.

Przed reżyserem stanęło niełatwe zadanie stworzenia atrakcyjnego dla nich spektaklu utrzymanego raczej w konwencji rockowego koncertu ograniczonego teatralnymi warunkami. Niewątpliwie stworzyło to nową jakość, a być może i gatunek przedstawienia, w którym wątki fabularne przeplatają się w kluczowych momentach z piosenkami, by przybliżyć nam legendę niepokornego artysty, wrażliwego poety, którego machina przemysłu rozrywkowego sprowadziła do cielesnego symbolu „sex-idola”. Jak to możliwe – rockowy poeta?

Kiedy Jim Morrison wspólnie z przyjacielem Rayem Manzarkiem zakładał kapelę, teksty piosenek miał już właściwie gotowe – były to jego mroczne wiersze nawiązujące wyraźnie do ulubionego poety i malarza Williama Blake’a. Co ciekawe tekstom tym towarzyszyły już gotowe melodie, które Morrison od dawna nosił w sobie, a które „przełożył” na instrumenty Ray Manzarek. Tak się zaczyna historia rock’n’rollowej kapeli The Doors, której genialnej muzyki można posłuchać Teatrze Rampa. Ponadczasowe przeboje The Doors obowiązkowo grane „na żywo” przez zespół Romualda Kunikowskiego, który również przygotował aranżacje, są zdecydowanie mocną stroną musicalu. Przyjęta koncepcja reżyserska – połączenia teatru z koncertem rockowym na żywo plus psychodeliczne wstawki filmowe Wojtka Smarzowskiego – również należycie trzymają w napięciu. No i oczywiście interpretacje piosenek Marcina Rychcika – który 17 lat temu wygrał casting do roli Morrisona – wprawiają w zachwyt i nikogo nie pozostawiają obojętnym!

Ale jest również w tym spektaklu poruszony inny prowokujący problem. Tak wyrazista postać kontrkultury jaką bez wątpienia był Jim Morrison ma przecież dwa oblicza – genialnego poety i wokalistay, a jednocześnie dążącego do autodestrukcji alkoholika, narkomana i scenicznego skandalisty. Jak przedstawić taką postać, aby z jednej strony nie moralizować a z drugiej nie propagować tego, co Morrisona doprowadziło do przedwczesnej śmierci?

Od czego są przyjaciele? W spektaklu Ray Manzarek mówi do Jima „Jest was dwóch. Jeden artysta, genialny poeta, drugi – Jimbo, alkoholik i narkoman, który ciągnie nas do przepaści.” Bardzo jasno określony dualizm postaci z jego skutkami, których stajemy się świadkami. Sam reżyser spektaklu – Arkadiusz Jakubik, przedstawia nam Jima, który nie popełnił samobójstwa, ani nie przedawkował narkotyków, lecz wciąż żyje i pewnego dnia wraca do Paryża, na cmentarz Pere Lachaise… na swój grób. Na pytanie czy znał pochowanego odpowiada: „Tak… ale dzielą nas jego „drzwi”… Gdybym jeszcze raz mógł je otworzyć to… nie, no… zobaczyłbym pewnie jeszcze jedne drzwi, drugie, piąte, ale… tych ostatnich bym nie otwierał. Nie. Na pewno bym ich nie otworzył. Dzisiaj wiem, że zamknąłbym je na klucz…, bo nie warto.” Aż żal, że tak prawdziwe słowa bohater wypowiada w tak nieprawdopodobnej sytuacji – stojąc nad własnym grobem. Choć wydaje się, że koniec spektaklu zmienia kompletnie sens tych słów. W jaki sposób? Można było się o tym przekonać osobiście na ostatnich już spektaklach „Jeźdźca burzy”.

Agnieszka Wyszomirska